Rozdział dedykuje mojej najlepszej przyjaciółce, która zmusiła mnie, by go napisać. Gdyby nie ona, to tego rozdziału nigdy, by nie było. I chociaż jest fatalny, to przynajmniej jest. Kocham Cię bardzo <3
Wydaje mi się jakby to było całe wieki temu, jakbym przeżyła krótką, ale mimo to nieskończoną wieczność. I teraz kiedy tak stoję za kulisami czekając na naszą kolej, czuje jak wszystkie wspomnienia uderzają mnie ze zdwojoną siłą, ale tym razem nie upadam. Już raz to zrobiłam i nie zamierzam tego powtórzyć.
Nigdy nie wymarzę z pamięci tego co było. To wszystko nigdy tak po prostu się nie skończy, bo dla mnie już na zawsze w jakiś sposób to wszystko będzie wspomnieniem. Może nie jednym z najlepszych, ale na pewno ważniejszym od pozostałych.
Czuje na sobie czyjś dotyk. Zawsze rozpoznam tą delikatnie rozgrzaną skórę. Ross splata nasze palce i spogląda na mnie nie pewnie.
- Wszystko w porządku ? - pyta, a ja w końcu podnoszę na niego wzrok. Chce mu wyznać, że lepiej być nie mogło, ale nie potrafię wydusić z siebie słowa, więc tylko milczę, ale on wie, że nawet milczenie jest odpowiedzią. Zwłaszcza w moim wykonaniu. Zna mnie na tyle, by móc odczytać emocje z moich oczu. Uśmiecha się sprawiając, że moje kończyny drętwieją, a kiedy ktoś wywołuje nasze nazwiska, ciągnie mnie za sobą na scenę.
Kiedy puszcza moją dłoń, czuje się jak zagubione dziecko. Serce wali mi tak szybko i mam wrażenie, że nagle wyskoczy. Odwracam głowę upewniając się, że Ross siedzi przy fortepianie. Przekonał pianistę, by to on mógł grać, gdy będę śpiewała, by być bliżej mnie, bym mogła czuć jego obecność. Oddycham z lekką ulgą i ponownie przenoszę wzrok na widownie. W brzuchu mi się przewraca, jednak ze wszystkich sił staram się ignorować to nieprzyjemne uczucie strachu. Zamykam oczy i przykładam mikrofon do ust.
Później wszystko dzieje się tak szybko, a ja z każdą kolejną minutą czuje się pewniej.
~~~~
Po występie zbiegamy ze sceny prosto za kulisy. Tam Ross niespodziewanie łapie mnie w pasie i przyciąga do siebie w opiekuńczym uścisku. Moje ciało drży i sama nie jestem pewna czy to z tych emocji, czy ma to związek z jego dotykiem.
- Dałaś rade, rozumiesz ? - krzyczy Rydel i porywa mnie w swoje ramiona - Zrobiłaś to - widzę w jej oczach łzy i nie jestem pewna czy to z radości, czy z dumy. Ma racje, zrobiłam to.
Dla siebie, dla przyjaciół, ale przede wszystkim dla rodziców.
- Widzicie - odzywa się Ellington z wielkim uśmiechem na twarzy - A nikt z was w nią nie wierzył..mówiliście, że prędzej zwymiotuje na scenie niż zaśpiewa i..- chce mówić dalej, ale ręka Rikera, która zdziela go pa głowie mu to uniemożliwia.
- Jesteś idiotą - Rocky mamrocze, ale ja ich nie słucham. Nie ważne, że nie wierzyli we mnie. Ja sama nie byłam pewna, czy dam rade to zrobić. Chce coś powiedzieć, ale prowadzący konkursu prosi wszystkich wykonawców na scenę. Ross ponownie łapie mnie za rękę i tym razem to ja pierwsza splatam nasze palcem.
Kiedy czekamy na werdykt wzrok utkwiony mam w naszych dłoniach. Sędziowie odczytują po kolei, zaczynając od miejsca trzeciego i kończąc na pierwszym. Wszyscy wstrzymują oddech, a walące serca uczestników docierają do moich uszu. Werdykt zostaje ogłoszony, a ja zamieram w bezruchu. W środku wiwatujących ludzi, udaje mi się dostrzec szczęśliwe twarze nastolatków, którzy z uśmiechem przyjmują puchar za pierwsze miejsce.
Niestety to nie jest nasz zespół. Nie wygraliśmy.
- A chór z liceum Marino school zostaje zdyskwalifikowany - słysząc te słowa otwieram szeroko oczy. Czuje jak Ross puszcze moją dłoń i kieruje się w stronę sędziów, cała nasza grupa idzie za nim.
- Przepraszam bardzo, ale za jaką cholerę zostaliśmy zdyskwalikowani ? - pyta nie siląc się na uprzejmy ton. Chwytam go za ramie i odciągam od sędziego.
- W zgłoszeniu napisane było iż głównym głosem będzie niejaka Rydel Lynch, a nie panienka - tutaj patrzy na mnie, a ja mentalnie się policzkuje za przeoczenie tego szczegółu - Nie odnotowaliśmy żadnych zmian w zgłoszeniu, więc zostaliście wycofani z konkursu.
- To są chyba jakieś żarty - prycha blondynka i wskazuje na swoją zwichniętą kostkę - Laura była w zastępstwie za mnie. Z całym szacunkiem, ale raczej z chorą kostką nie mogłabym zapierdzielać na scenie - podnosi głos, a ja błagam w myślach, by tym razem odpuściła.
- Daj spokój, Ryd - mówię cicho, a ona przenosi na mnie wzrok - Nie warto. Trudno, próbowaliśmy..nie udało się.
- Zasłużyłaś na tą nagrodę bardziej niż wszyscy w tym budynku razem wzięci i nie pozwolę, żeby jakiś stary pierni... - koło mnie niespodziewanie zatrzymuje się jakaś kobieta, tym samym przerywając wypowiedź Rydel. Zerkam na nią dyskretnie.
- Laura Marano ? - pyta, a ja kiwam głową nie zdolna wypowiedzieć ani słowa. Wyciąga rękę w moją stronę, którą od razu ściskam - Tina Young łowca talentów z L.A - przedstawia się, a ja nie wiedząc o co chodzi, uśmiecham się delikatnie.
- Widziałam wasz występ i jestem szczerze zaskoczona, że przegraliście - patrzy z potępieniem na wciąż stojącego koło nas jednego z jurorów - Byliście niesamowici, ale ty - wskazuje na mnie, przez co wszystkie pary oczu kierują się w moją stronę. Ross zauważa moją niepewność i ściska moją rękę, dodając mi tym małym gestem otuchy - Ty byłaś wprost fenomenalna - słyszę, a moje ciało truchleje - Dlatego chciałabym, abyś uczyła się wraz z nami w L.A. Nie musisz odpowiadać od razu. Zastanów się na spokojnie. Masz na to tydzień. Naprawdę mam nadziej, ze zadzwonisz - wręcza mi wizytówkę i odchodzi. Nic do mnie nie dociera, dlatego stoję jak idiotka i wpatruje się w dziewięć cyferek. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Słysze tylko radosne piski i krzyki moich przyjaciół, a później czuje jak upadam.
~~~~
Minęły dwa tygodnie odkąd zgodziłam się na wyjazd. Po tym jak zemdlałam w ramionach Rossa coś niepokojącego się ze mną dzieje. Ciągłe bóle głowy nie odpuszczają nawet jednego dnia, a złe samopoczucie męczy mnie od kilku dni. Zwalam to na stres związany z przeprowadzką. Razem z Vanessą postanowiłyśmy zamknąć pewien rozdział w naszym życiu i ruszyć dalej. Jednak nie zrobimy tego w tym mieście i w tym domu. Otacza nas zbyt dużo wspomnień, by tak po prostu zapomnieć, więc Ness wyjeżdża razem ze mną.
Nie wiem jak zniosę rozłąkę z Lynchami. Moje serce chyba tego nie wytrzyma.
Kiedy wszystkie walizki były już spakowane, zamknęłyśmy dom i nasze wspomnienia na klucz. Tak trudno jest iść dalej, porzucić wszystko co dotychczas było z tobą, ale zmiany są dobre. W końcu dojeżdżamy na lotnisko i wiem, że to już koniec. Koniec bólu, cierpienia, koniec niezamkniętych spraw, koniec wszystkiego. Patrze na moich przyjaciół i zaciskam mocno powieki by się nie rozpłakać. Byli ze mną od początku, przeszliśmy razem tak wiele, że jesteśmy jak rodzina. Dlatego tak trudno mi ich opuścić.
Nadszedł czas pożegnania.
- Jeśli kiedykolwiek zatęsknisz, wiedz, że nasz dom to też twój dom - zaczyna Rocky ze łzami w oczach. O nie, nie płacz - Jeśli kiedykolwiek będziesz miała potrzebę bliskości, czy jakiś typ cię skrzywdzi, albo po prostu chcesz być kochana...to pamiętaj, że ja mam w sercu miejsce dla ciebie i jesteś tam mile widziana - wyznaje speszony i spuszcza głowę.
Nigdy nie słyszałam tak poważnych słów z ust Rocky'ego. Sprawił, że moje oczy zaszły łzami i po raz pierwszy doszło do mnie, co tracę - najwspanialszych przyjaciół jakich świat mógł mi zaoferować.
- Bardzo was wszystkich kocham i będę tęskniła - wtulam się w jego tors, a on obejmuje mnie ramionami i chowa twarz w zagłębieniu mojej szyi. Czuje jak mój puls przyśpiesza, a policzki wilgotnieją, kiedy mnie puszcza i podchodzi do mnie Riker z Ellington'em, który już jest cały wilgotny od płaczu.
- Nie mogę uwierzyć, że to koniec - Rik porywa mnie w ramiona i ściska opiekuńczo niczym starszy brat i właśnie nim jest. Ratliff dołącza się do uścisku i szlocha, że będzie tęsknić.
- Przecież wiecie, że nie ma nic na zawsze - zaczynam i uśmiecham się lekko - Rzeczy się niszczą, a ludzie odchodzą. Ja odchodze teraz, ale to nie koniec naszej przyjaźni - próbuje pocieszyć siebie samą, ale w tym momencie to nie możliwe. Pierwszy raz widzę łzy w oczach Rikera.
- Ej, tylko mi tu nie płacz - droczę się z nim, a on tarmosi moje włosy. Ell przeciera swoje pliczki i wręcza mi swoją ukochaną maskotkę.
- Pan Milutek ?
- Żebyś o mnie pamiętała - mówi, a moje serce łamie się na kawałki. Nikomu nie pozwalał go dotknąć, bez niego nie mógł zasnąć, a teraz oddaje go mnie. Po raz kolejny tule go do swojej piersi, by w końcu przejść do Rydel.
- Nie chcę płakać jak reszta, ale to silniejsze ode mnie - odzywa się ściskając moją dłoń - Chcę, żebyś wiedziała, że ta rozłąka nic miedzy nami nie zmieni, bo niebo nad naszymi głowami wciąż będzie takie same, jak nasza przyjaźń. Zawsze będzie moją najlepszą przyjaciółką - szepta, a później tulimy się do siebie przez dłuższy czas nic nie mówiąc. Po prostu rozkoszujemy się tymi ostatnimi chwilami naszej wspólnej ciszy.
Na koniec pozostaje sam Ross. Jego twarz jest jak skamieniała, ale oczy krzyczą żalem. Niepewnie podchodzę do niego, a on łapie moje dłonie. Splatam palce z jego i patrze w dół na swoje buty. Nie wiedząc czemu, ten widok wydaje mi się w tej chwili najciekawszy. On jednak chwyta mój podbródek w dwa palce i podnosi do góry, przez co muszę spojrzeć w jego oczy.
- A więc jednak odchodzisz - stwierdza. Dziwny ciężar osiada mi na piersi. No jasne. To właśnie robią ludzie w tym chaotycznym świecie. Świecie wolności i wyboru : odchodzą kiedy chcą. Znikają, wracają, a potem znowu znikają. Ja jednak odchodze i nie zamierzam wracać.
- Wiesz, że tak będzie lepiej..
- To ty jesteś tą, która zawsze odchodzi - słysząc to mam łzy w oczach. Ma racje. To ja zawsze go zostawiam, ich wszystkich.
- Ty jesteś tym, który mnie nie zatrzymuje - szeptam i czuje jak wybucham. Usta Rossa niespodziewanie miażdżą moje w zachłannym pocałunku. Nie spodziewałam się tego, więc dopiero po chwili odwzajemniam gest. Jedną ręką oplata mnie w tali, a drugą przenosi na rozgrzany policzek. Wplątuje palce w jego włosy i rozchylam wargi, dając mu dostęp do tego o co prosi. Nasz pocałunek jest burzliwy i chaotyczny. Jakbyśmy żegnali się już na zawsze. Całe moje ciało zdrętwiało i gdyby nie Ross, już dawno leżałabym na podłodze. Chwyta w zęby moją dolną wargę i ciągnie w dół. Z ust ucieka mi ciche westchnięcie i czuje jak Ross uśmiecha się przez pocałunek. W końcu odrywamy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza.
- Nie sprawie, że zostaniesz, prawda ? - łączy nasze czoła i patrzy na mnie błagalnie. Wciąż nie mogę uspokoić oddechu i tego dziwnego uczucia w dole brzucha.
- Nie - szepcze i odchodze nie odwracając się za siebie. Puszczam jego dłoń i znikam w tłumie ludzi. Jest już za późno by coś zmienić. Jest za późno na nas.
Zaciskam powieki, ale łzy wciąż płyną rozmazując obraz przede mną. To już koniec.
Koniec wszystkiego.
Halo alo mordeczki zaskoczeni ? Bo ja tak. Wiem, że rozdział okropny, ale taka już jestem i nic na to nie poradzę, że nie mam talentu. Jeśli ktoś zauważył ( wgl jest tu ktoś jeszcze ? ) to zmieniłam narracje. No, to chyba na tyle. Jeśli ktoś to czyta proszę o komentarz, żebym wiedziała, że mam dla kogo pisać. Następny nie wiem kiedy będzie, ale moja przyjaciółka jest mega motywatorką, więc jakby co to kopnie mnie w dupę xd
Do napisania mordeczki :))